Quantcast
Channel: Prawnik na macierzyńskim » Nie samym prawem człowiek żyje
Viewing all articles
Browse latest Browse all 40

Bieganie, historia, wyzwanie, satysfakcja i motywacja

0
0

Krótka historia Narodowej  Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, która szczęśliwie zbiegła się z moją małą prywatną rocznicą. Nie mogę Wam o tym nie wspomnieć …  

Bieganie…

Kiedy piszę tego posta mija właśnie rok odkąd podjęłam ambitne wyzwanie, że zacznę biegać.

Wzięłam się za ten sport ponieważ zauważyłam, że wszyscy dookoła biegają i co dziwne odczuwają z tego powodu dziką przyjemność i podobno satysfakcję. W dniu 1 marca 2015 r. wybiegłam po raz pierwszy z domu i ku mojemu zdziwieniu odkryłam, że Prawnik na macierzyńskim też to chyba polubi.

Entuzjazm mój był tak duży, że z tej okazji opublikowałam nawet wpis pt.: „Bieganie. Nawet prawnik to potrafi.” Wpis ten zakończyłam zdaniem:

„Chciałabym w przyszłym roku, (…) popełnić jubileuszowy wpis i z dumą przekazać wam, że zapał mi nie minął i nadal z przyjemnością wstaję o 6 rano, po żeby założyć sportowe różowe buty, czapkę z daszkiem i z szerokim uśmiechem (bez ryzyka dyskwalifikacji) pomachać do innych biegaczy mijanych rano w parku.”

No i wiecie co? Dokonało się…. To jest właśnie ten jubileuszowy wpis!!!!

Biegam i nadal mi się to podoba

W dodatku jak mantrę na okrągło czytam książkę pt.: „Bieganie Metodą Gallowaya”. Mój guru, wspomniany Jeff Galloway – słynny amerykański biegacz (do tego stopnia słynny, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, ale po przeczytaniu książki, stwierdzam, że faktycznie zna się na rzeczy) wyróżnia następujące wcielenia biegaczy:

1) Poczatkujący, 2) Entuzjasta, 3) Zawodnik, 4) Sportowiec, 5) Biegacz.

Dokonana przez niego charakterystyka poszczególnych wcieleń pozwala mi sądzić, że właśnie wkraczam w etap Entuzjasty ;)

Jeszcze rok temu nie chciało mi się stosować technik Jeffa Galloway‘a, ponieważ uważałam, że przyjemniej biegać tak jak w sercu i nogach człowiekowi „gra”. Wręcz odpychała mnie koncepcja, że mam biegać według jakichś z góry ustalonych treningów z zegarkiem w ręku. Dziś zmieniłam zdanie i przynajmniej staram się trzymać jego zasad.

Historia … czyli co mają Żołnierze do mojego biegania

Tak się ciekawie złożyło, że swoją przygodę z bieganiem zupełnie przypadkiem rozpoczęłam w Dzień Narodowej Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, który w roku 2011 ustanowiono po to, by nam przywrócił pamięć o żołnierzach polskiego podziemia antykomunistycznego i antysowieckiego działającego w latach 1944 – 1963 w obrębie przedwojennych granic RP.

Święto Żołnierzy Wyklętych jest szczególnym świętem, bo upamiętnia tych, którzy przez całe lata komunistycznej Polski rzeczywiście byli wyklęci. Nie uczono o nich w szkole, nie pisano w książkach.

Dopiero teraz powstają o nich filmy dokumentalne, seriale, czy fabularne, jak np. Historia Roja.  Mamy do nadrobienia wiele lat.

Mówi się nawet o tym, żeby Żołnierzy Wyklętych nazywać od teraz Niezłomnymi. Uważam jednak, że usuwając słowo „Wyklęci” zamazujemy część wstydliwej historii. Powinni oni zostać „Wyklętymi” choćby po to żeby przypominało nam o tym jaki okrutny spotkał ich los. Ci którzy dopuszczali się zbrodni na Żołnierzach Wyklętych nie zasługują na to, żeby puścić im to „w niepamięć”.

Wracając do biegania

Podoba mi się taki zbieg rocznic, bo okazuje się, że mogę „hucznie” jak na biegacza (Entuzjastę) swoją rocznicę obchodzić. Co roku bowiem z okazji Dnia Żołnierza Wyklętego biegacze z różnych miast Polski i reszty świata zbierają się i biegają w  ulicznych zawodach – tzw. Biegu Pamięci Żołnierzy Wyklętych – czyli Tropem Wilczym.

Biegu Tropem Wilczym można wybrać dystans: 1) 1963 m, 2) 5 km lub 3) 10 km. Ten najkrótszy nieco „dziwny” jest pochodną roku 1963, kiedy to zginął ostatni z Żołnierzy Wyklętych – Józef Franaczak pseudonim Lalek lub Laluś.

W tym roku udział w tym wydarzeniu wzięło 170 miast Polski i nie tylko, w tym około 40 tysięcy biegaczy, w tym jak się domyślacie – Prawnik na macierzyńskim.

Motywacja…

Jak wiecie, do biegów patriotycznych mam słabość, mimo, że moja kondycja w zimie pozostawiała do życzenia, będąc chyba w jakiejś nieokreślonej niedyspozycji umysłowej, kliknęłam dystans – 10 km. Doszłam do wniosku, że idea jest szczytna, więc mogę się pomęczyć.

W Warszawie Bieg Tropem Wilczym odbył się w Parku Skaryszewskim, co oznaczało, że ci na 10-tkę, muszą 4 razy przebiec obok nomen omen pomnika oprawców m.in. Żołnierzy Wyklętych – którego zwą Pomnikiem Wdzięczności Żołnierzom Armii Radzieckiej. Fakt, że ten monument jeszcze stoi w stolicy Polski, a miasto łoży na jego utrzymanie wzbudza wiele kontrowersji. Mojego zdania chyba nie muszę wyrażać expresis verbis.

Satysfakcja…

Chociaż Bieg Tropem Wilczym odbył się 28 lutego, czyli zimową porą atmosfera była gorąca. Nabrałam ze sobą kurtek, czapek, bluz i skończyło się, że biegłam w podkoszulku, a Mąż Prawnika który stał przy trasie i dzielnie kibicował, był coraz bardziej objuczony moją nadmiarową odzieżą. Słońce świeciło, kibice dopingowali, a ja miałam wrażenie, że jest prawie wiosna. Z każdą pętlą miałam jej coraz mniej ubrań na sobie. Dobrze, że pętle były tylko cztery.

Gdyby Bruce Springsteen nagrał płytę pt.: „Satysfakcja z biegania” mógłby mnie umieścić na okładce.

Zdjęcie, zrobione na 7 km, pokazuje, że radość z biegania jest rzeczywiście czymś, nad czym trudno mi zapanować, a wybór tej długości trasy ostatecznie nie okazał się wtopą, bo dobiegłam do mety i nie padłam gdzieś po drodze.

Czas na nagrodę

Wracając do mojego prywatnego święta, po tym biegu, postanowiłam się jakoś nagrodzić za swoją wytrwałość. Najpierw wymieniłam różowe buty na inne. Mówiąc szczerze to mi się po prostu należało ;)

Ale na tym się nie skończyło, bo poszłam na całość. Wpadłam na genialny pomysł. Na wszelki wypadek wolałam nie konsultować go z Mężem Prawnika na macierzyńskim. Zamówiłam przez Internet bieżnię elektryczną.

Nie pytajcie nawet ile to waży, ile kosztuje i jakie to wielkie. Po tym, jak zdołałam ją z kurierem i pomocnym sąsiadem wtaszczyć do przedpokoju, odpakowałam z wielkiego kartonu, obdarłam ze styropianu, złapałam się za głowę. O rety, chyba na dłuższą metę nie zdołam tego jednak ukryć!

Kiedy Mąż Prawnika na macierzyńskim wrócił wieczorem do domu, czekała go miła, ogromna niespodzianka. Potem toczyły się długie rozmowy co „z tym czymś” począć. Dzieci koniecznie chciały żeby to był element ozdobny salonu – odpada. Zdesperowany Mąż zaproponował żeby „to coś” stało w naszej sypialni, bo tam ponoć mamy dużo wolnego miejsca. Pomysł mi się od początku nie podobał, miałam inną koncepcję, ale jako posłuszna żona ;) nie śmiałam się sprzeciwić. Postanowiłam to rozegrać – moimi porannymi przebieżkami. Po 3 takich niedospanych porankach, Mąż wpadł na genialny pomysł – to może niech „to coś” już stoi w moim gabinecie.

Bingo! I wszyscy zachwyceni!

 


Viewing all articles
Browse latest Browse all 40

Latest Images

Trending Articles